PRZYGODA Z GENEALOGIĄ


 

Dawno temu, zdaję sobie sprawę z tego, że jest to złe sformułowanie w badaniach genealogicznych, ale, dokładnie latem 1971 roku będąc na wędrownym obozie rowerowym zwiedzając pojezierze warmińsko-mazurskie miałem pierwszy kontakt z genealogią1.
Otóż przejeżdżając na trasie Giżycko-Gołdap w jakiejś miejscowości, dzisiaj już nie pamiętam jakiej, przyłączyliśmy się do wycieczki z przewodnikiem opowiadającym o tamtym regionie. I po raz pierwszy usłyszałem, że rodami zasłużonymi dla tamtych ziem byli Ejsmont, Stankiewicz, a przybyli tam ze Żmudzi2.
Podekscytowany po powrocie do domu zadałem ojcu zasadnicze pytanie, skąd nasz ród, opowiadając o przeżyciach z obozu. Jak dziś pamiętam, konkretnej odpowiedzi nie uzyskałem. Ojciec coś wspominał o tym, że ze Żmudzi przemieszczali się na południe, mieli jakieś wsie rodowe, i dalej gdzieś nawet w pobliże Odessy. Później kilkakrotnie powracałem do tych pytań, ale nigdy nie usłyszałem konkretów.
Zawsze dominowała odpowiedź, że mój pradziad, którego imię nosił mój ojciec, był budowniczym kolei, i że inni męscy członkowie rodu też z koleją związani byli.
W rodzinie była tradycja o przenoszeniu imion między pokoleniami, stąd ja mam imię po moim dziadku.
Po tym pierwszym kontakcie informacyjnym o rodzie ze Żmudzi pochodzącym, w latach późniejszych próbowałem kilkakrotnie rozmawiać ze starszym pokoleniem, chcąc nawet budować drzewo genealogiczne, ale zawsze kończyło się na niczym. Brakowało czasu, czy też chęci, albo były inne ważniejsze tematy rozmowy.
W domu rodzinnym dość tradycyjnym, a nawet może z tradycjami, hołdowała zasada małomówności, prawdomówności i uczciwości.
Ojciec nosił srebrny sygnet z herbem - Korabiem, pił herbatę w szklance osadzonej w srebrny uchwyt z inicjałem rodu, używał srebrnej łyżeczki z inicjałem imienia. Tyle tylko pozostało z pamiątek rodzinnych po zawierusze wojennej. Choć podobno, a nawet na pewno, jedna z ciotek, siostra dziadka przechowywała rodzinne precjoza, ale, że była od dawna wdową to musiała za coś żyć, więc większość spieniężała, lub wydawała na kościół. Poza tym, bała się czegokolwiek dać ojcu, bo my tutaj na ziemiach zachodnich nie byliśmy pewni.
Pamiętam opowieść o tym, że zegarek ojca w trzydeklowej złotej kopercie „Patek” nigdy do niego nie dotarł bo takie były to niepewne czasy. Mogli nas zabrać Niemcy, albo ruscy sprzedać, taka to była przypowieść. Cóż tak być musiało.
Lata powojenne, budowy tej pseudo demokracji, tak zwanej ludowej, sprawiły, że na temat rodu to nie za wiele się mówiło, bo nie wiadomo było, jak to może jeszcze być. Pewnie dzisiaj Ci, co nie dożyli nowych czasów żałowaliby, że znaną im historię rodu nie przekazali potomnym, tylko wzięli ze sobą do grobu. Ale dzięki temu my dzisiaj mamy co robić, szukać, znajdować i cieszyć się swoimi odkryciami.
Drugi kontakt z genealogią nastąpił po śmierci ojca.
Któregoś roku przed 1990 nadszedł list adresowany do mamy z ankietą w środku i kilkoma zdaniami na temat rodu, ale w tym obszerniejszym znaczeniu, obejmującym różne pisownie nazwiska.
Zająłem się przygotowaniem odpowiedzi, ale, jak przyszło co do czego to stanęło na moich pradziadkach, żyjących ciotkach i nas tu na zachodzie.
I znowu próbowałem coś wyciągnąć od ciotki, rodzonej siostry ojca, ale kończyło się, jak zawsze na tym samym.
Mnie brakowało zawzięcia, a im, to jest ciotkom chyba chęci, albo jeszcze dominował strach przed wyjawieniem bogatej historii.
W taki to oto sposób mijały kolejne lata, aż nadszedł moment moich osobistych poszukiwań.
Zaczęło się niewinnie, od wpisania mego imienia i nazwiska w przeglądarce internetowej. Ku mojemu zaskoczeniu oprócz mojej strony firmowej pojawiły się inne wpisy. Najbardziej zaciekawił mnie wpis na stronie angielskiej www.prudential.co.uk, gdzie odczytałem nie znając angielskiego, że chodzi o odszkodowanie. Tak mi się wydawało do momentu przetłumaczenia przez mojego syna treści zapisu i wejścia w głąb strony również w języku polskim.
Okazało się, że dziadek Leon był ubezpieczony przed wojną w towarzystwie ubezpieczeniowym Przezorność i można dochodzić obecnie wypłaty zgromadzonych środków. I tak zaczęła się zabawa w przejęcie spadku ubezpieczeniowego po mym dziadku Leonie. Ja przygotowywałem pisma, syn je tłumaczył i pocztą meilową wysyłaliśmy do Anglii. Powiem tak, że w ciągu dwóch miesięcy wszystko było załatwione. Sześć osób z rodu posiliło się niewielkimi, ale zawsze świeżymi środkami, można powiedzieć prosto z nieba.
Fakt ten sprawił, że zacząłem coraz częściej wpisywać się na różne fora internetowe oczekując jakiegoś odzewu.
Aż w końcu nadszedł, najpierw kontakt od przeuroczego Tadeusza z Łodzi, który to kilka lat temu przesłał ankietę na ręce mojej mamy. To on praktycznie zainspirował mnie do budowy drzewa genealogicznego i zmobilizował do działań poszukiwawczych.
Drugim kontaktem była korespondencja od niezwykle uczynnej Leny, wnuczki jednej z kobiet noszących rodowe nazwisko, nota bene z terenów Ukrainy.
Przy jej pomocy, tłumaczeniu tekstów na język rosyjski, wysyłałem anonsy na strony informacyjne miejscowości na Ukrainie, gdzie przebywali moi przodkowie.
Na temat miejsc ich przebywania, to jest gdzie się rodzili, uzyskałem informacje w urzędach stanu cywilnego. Złożyłem kilkanaście wniosków z zapytaniem, spośród, których 6 zostało załatwionych pozytywnie. To był początek budowy drzewa genealogicznego. Opowieści żyjącej ciotki, zapisy z odpisów aktów zgonu posłużyły do budowy pierwowzoru drzewa, przy czym rzekomym moim prapradziadkiem miał być Leon, taka to była pamięć i wiedza.
Uzupełnianie danych niestety dość długo trwało. Mając już jakiś materiał wyjściowy wystąpiłem z wnioskiem do archiwum w Kijowie o ustalenie linii genealogicznej.
Po niespełna dwóch miesiącach nadeszła jakże ciekawa informacja, iż w swoich zasobach posiadają 10 akt z dokumentami dotyczącymi różnych linii rodu, spośród których trzy odnoszą się do mojej familii.
Załączono również kalkulację kosztów związanych z informacją archiwalną.
Nadszedł czas gromadzenia pieniędzy na pokrycie tychże wydatków. Muszę przyznać, że tak zwana ściepa rodzinna się sprawdziła. Wszyscy, jak jeden mąż dołożyli się na przekazanie środków do archiwum. W ten sposób otrzymałem informacje archiwalną, według której ród sięga przełomu XVI/XVII wieku. Rodowi zostały nadane przywileje przez polskich królów Jana Kazimierza w 1661 roku i Jana III Sobieskiego w 1694 roku.
W ten sposób zbudowałem coś, co może służyć do dalszej obróbki i kolejnych poszukiwań. Pozostały jeszcze do zamówienia dokumenty jakie posiada archiwum, ale najpierw muszę znowu zgromadzić środki pieniężne, aby sprostać nie tak małym wymaganiom finansowym.
W sumie sześć lat prac poszukiwawczych przyczyniły się do poszerzenia wiedzy jaką posiadaliśmy na temat naszego rodu i wzbudziły zainteresowanie znajomych, zarażając ich bakcylem poszukiwawczym z zakresu genealogii. Nowe hobby pochłania dużo czasu, ale daje też wiele satysfakcji.
Chciałbym dziś stworzyć nie tylko monografię rodu, tego mnie najbliższego, ale również pokazać innym w jaki oto sposób można dochodzić swych korzeni. Jak wykorzystać nowoczesne narzędzia znajdowania informacji, przede wszystkim internet, i co należy czynić, aby wiedzę o przodkach wyciągać z rodzinnych opowieści.
Opracowanie to będzie tworzone na bieżąco, ja wdam się w rolę opisywacza narratora, a inni poprzez kontakt meilowy będą mogli dorzucać posiadane informacje, dokumenty, zdjęcia i weryfikować zapisane fakty.3
W dalszej części przedstawię poszczególne życiorysy znanych mi członków rodu począwszy od najmłodszych noszących nazwisko rodowe, zamieszczę zdjęcia i posiadane dokumenty.
I tak oto kończy się 2008 rok, zająłem się wspólnie z innymi organizacją Zjazdu Rodu, powstała Rodowa strona internetowa z informacjami dot. zjazdu, rodu i historii. Poznałem osobiście wielu współrodowców, z wieloma prowadzę korespondencję. W moich badaniach genealogicznych, oprócz małych kosmetycznych zmian, nie nastąpił postęp. Myślę, że wyjazd do archiwum odpowie na wiele pytań i wątpliwości: "Skąd nasz Ród?", bo nadal tego nie wiem. 
W styczniu 2009 roku wybrałem się do archiwum w Kijowie, zaopatrzony w środki finansowe ze zrzutki sióstr, ciotki i wuja. Dokumenty, jakie tam skserowałem i sfotografowałem posłużą, po ich przetłumaczeniu do budowy, według mojej oceny, jakże okazałej tablicy genealogicznej. Po wstępnym przejrzeniu dokumentów wynika, iż moi przodkowie wywodzili się z grodzieńszczyzny i byli jedną z bardziej zasłużonych linii rodowych. Kolejnym etapem poszukiwawczym było ściągnięcie dokumentów z archiwum w Żytomierzu, które wraz z poprzednimi były bardzo pomocne przy konstruowaniu genealogicznych linii rodowych przez Tadeusza w jego opracowaniu. W czerwcu tegoż roku odbył się Międzynarodowy Zjazd Rodu Ejsmont. Ogrom pracy i niesamowita frajda ze spotkania wielu współrodowców zaowocowały chęcią zorganizowania kolejnego w następnym roku. Można powiedzieć, że stałem się genealogicznym maniakiem, nie zawsze znajdującym zrozumienie wśród rodziny. Ciągłe wieczorne poszukiwania w internecie (biblioteki cyfrowe) i przesiadywanie w czytelni Książnicy dają wymierne efekty.  Konieczna jest jednak fachowa pomoc w uporządkowaniu zgromadzonego materiału, z pozyskaniem której to jest niestety nie tak łatwo. Będąc dobrej nadziei organizuję obecnie spotkania rodowe z terenu zachodniopomorskiego i uczestniczę w komitecie organizacyjnym II Międzynarodowego Zjazdu Rodu Ejsmont herbu Korab bez względu na odmiany w pisowni tego szlachetnego nazwiska.
Zjazd się zakończył, powstały plany zorganizowania kolejnego na ziemiach praojców - grodzieńszczyźnie. A w moich pracach nastąpił przełom, opracowałem nową tablicę genealogiczną. Jest ona wynikiem zbioru dokumentów w archiwach, przestudiowaniu dostępnej literatury i ma posłużyć przede wszystkim zmobilizowaniu innych współrodowców do genealogicznych poszukiwań. Zachęcam czytających do próby identyfikacji z nierozpisanymi ogniwami, bowiem przypuszczam, że wielu ze współczesnych jest przynależnych do tej gałęzi, zwłaszcza tych z terenów Wołynia-Ukrainy.
Niestety życie płata różne psikusy i taki też dopadł mnie. Problem z rynkiem pracy sprawił, że moje plany badań genealogicznych muszę odstawić na jakiś czas. Kontakty ze współrodowcami okazały się krótkotrwałe, co chcieli osiągnąć to chyba osiągnęli i dalej już nie chcą. Cóż, ja swoje i tak zrobię, a o innych nie będę się martwić. Jeśli zależy innym na tym, aby ktoś coś zrobił za nich i najlepiej za darmo to tak z mojej strony nie będzie.
Kończy się 2012 rok, czy rok końca świata tego nie wiem, ale raczej nie. W poszukiwaniach kolejny sukces, dzięki uprzejmości Pana Prezesa WKiŁ oraz biblioteki Ministerstwa Komunikacji nowe fakty i informacje o członkach Rodu. Najważniejsze, że w końcu poznałem rok zejścia pradziadka Aleksandra, teraz tylko wyjazd na dawne ziemie i poszukiwania grobu. Biblioteki cyfrowe coraz bogatsze w nowe pozycje, szkoda tylko, że nie ma w nich tych niskonakładowych, których nie można zakupić w księgarniach. Próby kontaktu ze światem naukowym niestety nie wyszły, za wysokie progi dla takich amatorów genealogii. Archiwa i archiwiści coraz mniej przyjazne choć bardzo bogate w interesujące zasoby z terenu Grodzieńszczyzny, gorzej z materiałami na temat Wołynia. Być może wszystko w nowym roku się zmieni, tego bym bardzo chciał. I znowu zbliża się koniec roku, bogaty w odkrycia i nowe jakże ciekawe wydarzenia. Trudno by tutaj spisać wszystko, więc tylko najważniejsze fakty: zmieniłem zawód stając się lustratorem; odkrycia z archiwum w Sankt Petersburgu przewróciły moją dotychczasową genealogię od praprapradziadka wstecz, ale na szczęście niedaleko tylko dwa pokolenia; zostałem dziadkiem - przyszła na świat córka Alicja Nina u pierworodnego Radosława i małżonki jego Pauliny. Co będzie dalej, tego nie wiem, marzą mi się podróże na Wołyń i Grodzieńszczyznę, niestety sponsora nie ma, a może rodzina z Ameryki od Franciszka Marii Kandyda zainteresuje się poszukiwaniami? Czas pokaże.

Nowy rok, nowe zmiany, dzięki Rafałowi z Rodów Grodzieńskich udało mi się pozyskać kopie dokumentów wywodowych, jakie znajdują się w archiwum petersburskim. Co z nich się okazało, otóż dotychczasowa moja wiedza była przekłamana przez dostępne źródła. Zbyt szybko poszedłem na skróty przyjmując za prawdziwe zapisy z herbarza Bonieckiego, choć na 100 % tego jeszcze nie jestem pewien. Ale okazało się, na podstawie tych dokumentów, iż ziemie na Wołyniu Dywin i Bucharowo były już we władaniu protoplasty Rodu Andrzeja, a przywileje królewskie dotyczyły innych kwestii, opisanych w zakładce Genealogia. Co dalej wyjdzie z analizy dokumentów czas pokaże, jak na razie jest ciekawie.

Powered by Etomite CMS.